Po sniadaniu dziewczyna kierujaca calym osrodkiem zalatwila nam transport na molo i wszyscy sie z nami pozegnali, wyprzytulali nas :) To niesamowite jak ludzie sa tam otwarci i usmiechnieci. Nawet tej dziewczyny maz dzien wczesniej jezdzil z nami skuterem (ktory dali nam za darmo) by pomoc nam poszukac jakiegos masazu.
Na lodce powrotnej poznalismy pare z Polski (a juz sadzilismy ze bylismy pierwszymi polakami na wyspie :>), ktora odwiedzala Azje juz kolejny raz i byli nia tak samo zafascynowani jak my i tak samo uwazali, ze sluchajac opowiesci innych o ich dlugich podrozach mozna pomyslec, ze ta nasza miesieczna to jakies krotkie wczasy wykupione w biurze podrozy.
Po jakichs 7h spedzonych w autobusie do Bangkoku (z czego jedna czy dwie to przebijanie sie przez samo miasto) i po tym jak owa para pomogla nam sie odnalezc, bo calkowicie zapomnielismy jakim Bangkok jest koltem ludzi i samochodow, pojechalismy kolejka w strone centrum a potem poczekalismy na autobus. Niestety autobus gdzies na trasie sie zatrzymal i kazal nam wysiadac. Dziewczyna ktora wysiadla z nami tez byla zdziwiona i powiedziala, zebysmy poczekali na nastepny. Po jakims czasie podjechal nastepny ale on tez nie pozwolil wsiasc, bo konczyl trase. Jakis chlopak zobaczyl ze jestesmy chyba zagubieni i powiedzial ze zaprowadzi nas do centrum. Okazalo sie, ze maja chyba jakies swieto, bo im blizej centrum bylismy tym wiecej bylo ludzi, glosniej, muzyka, kazdy mial flagi, ktos mowil przez glosniki i co chwila wszyscy klaskali i krzyczeli. Nikt nie potrafil nam odpowiedziec co sie dzieje. Po dotarciu do centrum przestraszylismy sie, ze znowu bedziemy mieli problem ze znalezieniem noclegu, ale juz drugie miejsce, do ktorego weszlismy mialo wolny pokoj z ciepla woda :) I to na samej ulicy Khao San (co nie okazalo sie takim trafnym wyborem bo zycie tu sie toczy do rana, ale zmeczona osoba zasnie przeciez wszedzie).
Po rozlokowaniu sie w pokoju ruszylismy na Khao San na taniutkie jak barszcz pad thai (jedzenie :)) i na masaz tajski, a potem na masaz stop (a co!). Siedzac przy piwie nareszcie dowiedzielismy sie od chlopakow z Czech (bardzo duzo tu takich spotykamy), ze ludzie wyszli na ulice i podzielili sie na tych, ktorzy chca obalic krola (jeszcze nie wiemy czemu) i tych, ktorzy chca, by zostal. I ci co krzycza i klaszcza na ulicy to ci drudzy. Przez glosniki ciagle ktos wyglasza jakies hasla, glos nie ustal nawet w nocy i slychac go do tej pory, a ludzie jak byli tak nadal sa :)