Wczoraj po super pozywnym sniadaniu skladajacym sie z dwoch tostow postanowilismy zwiedzic to, co nie udalo nam sie za pierwsza wizyta tutaj. Czyli Zlota Gore, dom Jima Thompsona i wieczorem China Town.
Protesty nadal trwaly, wiec zadne autobusy z Khao San nie jezdzily, pozostalo nam wiec przebic sie przez tlumy samemu, co jeszcze wtedy bylo nawet zabawne. Dowiedzielismy sie tez, ze ludzie protestuja przeciwko rzadowi, niektorzy mieli flagi z przekreslona twarza krola, inni mieli czapki z napisem "kochamy krola" - wiec przy najblizszej okazji bedziemy musieli poczytac o co dokladnie chodzi. W sumie ten protest nie wygladal jak taki protest jakie widzimy w tv. Ludzie to bardziej traktowali moim zdaniem jak zabawe. Siedzieli z dziecmi na ziemi, smiali sie, klaskali, spiewali, wszyscy robili sobie zdjecia i umieszczali na fejsie... Ale moze taka mentalnosc tutaj :)
Doszlismy na piechote do swiatyni Bavorn Nivet i okazalo sie, ze maja tam uroczystosci zwiazane ze smiercia Somdet Phra Nyanasamvara - najwiekszego buddyjskiego partiarchy. Z tego co sie dowiedzielismy uroczystosci beda sie odbywaly w kazda niedziele przez 3 miesiace.
Duzo chlopakow tez obchodzilo uroczystosci wejscia na sciezke prowadzaca do oswiecenia (cos jak u nas przystapienie do zakonu). Byli w bialych szatach, jak podejrzewamy karmili biednych (poniewaz bylo rozdawane jedzenie dla ludzi) i pozbywali sie swoich dobr poprzez wyrzucanie w tlum pieniazkow owiniecych w kokardki albo w papierki niczym cukierki. Ludzie zbierali porozrzucane pieniadze, nawet nam sie trafil jeden - jak nam powiedzieli - szczesliwy baht. Potem robili sobie pamiatkowe zdjecia z rodzica trzymajac w reku juz pomaranczowe szaty i podejrzewamy, ze potem juz takie mogli nosic. Bardzo ciekawe wydarzenie.
Dalej dotarlismy do Zlotej Gory, gdzie wstep - jak wszedzie - placic musieli tylko obcokrajowcy. Z gory roztaczal sie widok na niemalze caly Bangkok, ale tak samo jak z dolu, robi wrazenie tylko swoim ogromem, a nie pieknem - przynajmniej dla nas. Wroclaw czy Krakow ma o wiele piekniejsza panorame.
Z gory bylo widac przeplatajace sie ogromne szklane wiezowce z cala masa slumsow, rozwalajacych sie okratowanych domow oplecionych platanina kabli. Do tego widac bylo jak duzo ludzi protestuje na ulicach, slychac bylo ich w niemalze kazdym zakatku miasta.
I na koniec dostalismy sie do domu Jima Thompsona. Jest to amerykanin, ktory zostal wyslany na wojne i po jej skonczeniu wyslany do Tajlandii, Tak mu sie ona spodobala, ze po powrocie do Ameryki postanowil przeprowadzic sie na stale do Bangkoku z zona, ktora jednak nie podzielala jego pomyslu i go zostawila. Thompson byl zafascynowany kultura i rzemioslem tajskim i postawil swoj dom w stylu tajskim w dzielnicy, gdzie produkowany byl jedwab, by tez sie tym zajac. Caly dom jest czerwony, drewniany, wielki i naprawde robi wrazenie. Otoczony przepieknym ogrodem praktycznie w cetrum miasta, a zdaje sie, jakby to byly jakies peryferia. Jest mnostwo sadzawek z rybami i zolwiami. Thompon po ok 20 latach spedzonych w Tajlandii pojechal do Malezji na wakacje, poszedl na spacer do lasu i nigdy nie wrocil. Do tej pory nie wiadomo co sie z nim stalo, ani nie odnaleziono jego ciala, a jego dom zostal przeznaczony dla ludzi do zwiedzania.
Zostala nam przydzielona wesola przewodniczka, ktora o wszystkim co opowiadala mowila "to jest bardzo interesujace" :) Dowiedzielismy sie, ze wysokie progi starych tajskich domow chronily przed tym, by zle duchy nie weszly do domu, oraz przed tym, by dzieci nie wybiegaly z pokoju (poniewaz zazwyczaj domu staly na palach, by nie zostaly zalane).
Tajowie takze tradycyjnie nie posiadali toalety w domu, poniewaz uwazali ja za nieczysta. Ale ze nie zawsze w nocy pojscie do toalety bylo bezpiecznie, to w pokojach mieli porcelanowe figurki - kot dla mezczyzn (otwieralo sie glowe i byl gotowy do uzycia) i zabe dla kobiet :)
Mieli tez bardzo male lozka i spali na siedzaco z bronia pod poduszka, by byc przygotowanym w razie napadu.
Thompson skupowal tez wiele posagow buddy, nawet tych niekompletnych, poniewaz lowcy skarbow czesto ucinali reke czy glowe posagom, by potem sprzedawac je na czarnym rynku. Mial tez chinska zabawke dla dzieci - drewniany labirynt, do ktorego wpuszczalo sie mysz i przez przednia szybe obserwowalo jak biega i sie gubi - poczatki reality show :)
Widzielismy tez jak wyrabia sie jedwab, z kokonow jedwabnika, zanurzonych w goracej wodzie, i "odplatane" na specjalnym drewnianym urzadzeniu.
Dom byl naprawde piekny i polecam kazdemu kto odwiedza Bangkok zajrzenie do niego :)
Powrot okazal sie jeszcze gorszy, poniewaz autobus oczywiscie zawiozl nas tylko kawalek z powodu protestow. Kolejna godzine zajelo nam przebijanie sie przez tlum, pokonalismy tylko jakies 2kilometry... Poszlismy sie napoic i pozywic i bylismy tak padnieci, ze zamiast do China Town poszlismy do pokoju i zasnelismy przy okrzykach protestujacych...
Na wieczor mielismy uczcic nasza ostatnia noc w Azji, jednak z braku sil uczcilismy ja tylko zakupami (mam nowe sukienki! :P) i masazem :)
Dzis z kolei zostaje nam poszwedanie sie po okolicy i czas wracac ...