Wczoraj rano obudzil nas parokrotny huk dobiegajacy jakby z werandy. Kuba zgald ze to spadajace kokosy ale az tyle? Okazalo sie ze pracownik chodzi z malpa, ktora to wspina sie na palmy i zrzuca kokosy - z czym niezle sobie radzila bo jak jakis nie chcial spasc to go krecila :)
Pelni wigoru poszlismy na smaczne sniadanie (maja tu slodkie smocze owoce) lecz po nim sily nam opadly i po dlugich dywagacjach stwierdzilismy ze dzis bedziemy robic... Nic :) Wkoncu sa wakacje :) I tak dzien nam zlecial na slodkim lenistwie i mojej probie kapieli ktorej szybko pozalowalam. Woda wydawala sie tak orzezwiajaco chlodna z nagrzanego sloncem lezaka ze wskoczylam do niej z pomostu. Niestety od razu oblepily mnie dziwne zyjatka ktore przyplynely razem z przyplywem (ktory zabral nam plaze i miejsce do lezenia) wiec od razu wyszlam.
Na wieczor chcielismy sprobowac nurkowania z maska kolo osrodka lecz niestety zyjatka nie odplynely a tak jak oblesne wydawaly sie w dotyku tak po spojrzeniu na nie w masce pod woda nie polubilismy ich bardziej. Jak szybko weszlismy tak szybko wyszlimy.
Wrociilismy wiec na pomost na zachod slonca lecz nikt inny jak chinska para po 20minutach czekania na widoki weszla nam w kard i przez kolejnych 20 ustawia sie w przerozne pozy w kazda strone swiata pokazujac niesmiertelny znak pokoju. Nie wiem czy zrozumieli polskie przeklenstwa ale usuneli sie zanim slonce zdarzylo calkiem zajsc.
Dzis z kolei wypozyczylismy skuter za ktorym bardzo sie stesknilismy
Na pierwszy ogien poszedl wodospad Klong Chao i mylyjon turystow z naszej wschodniej granicy ktorzy jak sie okazalo glosni sa nie tylko przy barze i wodce. A jak szlismy na wodospad byl tak zachecajaco pusty... Po cierpliwym przeczekaniu dluzszej chwili i stwierdzeniu ze oni chyba sie mnoza dalam nura do wody. Ale zdjecia zrobic sie i tak nie dalo bo jakas tezsza rosjanka musiala akurat sie przeciskac by stanac dokladnie obok mnie kolo wodospadu i tak atac... Na szczescie mlodsze pokolenie okazalo sie bardziej przyjazne i pomoglo mi skoczyc z liny do wody, choc jak dla mnie moglo by to byc wyzej :) Po spektakularnych skokach do wody grupka sie zebrala i na wodospadzie zostali nieliczni.
Nawet Kuba skusil sie wskoczyc do wody co nie okazalo sie dobrym rozwiazaniem bo w drodze powrotnej zapal go skurcz w obu przedramionach a nastepnie w udzie co przysporzylo nam obojgu nie lada strachu ale na szczescie na strachu sie skonczylo. Po ukojeniu nerwow wrocilismy na skuter i dalej na kolejny wodospad.
Klong Yai Kee jak sie okazalo byl omijany przez grupki turystow - moze przez to ze trzeba bylo sie ciut pomeczyc by do niego sie dostac strome schody i troche kamieni) i zastalismy tam tylko jedna pare. Ku mojemu zaskoczeniu Kuba wszedl do wody tym razem bez zadnych przygod.
Krecac sie troche po okolicy, po zjedzeniu snacznego deseru w kawiarence na rzece ktora akurat wpadala przy uroczym cypelku (uroczym?! :p) do morza chcielismy pojechac na trzy inne zatoczki z czego pierwsza miala byc ta najladniejsza - ta w strone ktorej plynelismy kajakiem. Ladna rzeczywiscie byla choc bylaby ladbiejsza gdyby slonce nie bylo schowane za chmurami, a to tutaj zdarza sie dosc czesto w porownaniu do poprzedniej wyspy. Co jedbak jest plusem bo mozna przesiadywac w wodzie godzinami bez piekacego slonca na ramionach a to dla mnie jest raj :)
Zostalo niewiele do zachodu slonca a to byla ostatnia plaza po zachodniej stronie wyspy dlatego zdecydowalismy sie tam cos zjesc i poczekac na zachod, ktory niestety caly schowal sie za chmurami. Ruszylismy wiec na pozostale plaze ale w mig zrobilo sie ciemno, drogi sa tu nie oswietlane, domki z lampami zdarzaja sie rzadko a drogi do plaz sa pelne dziur i kamieni i wioda przez las. Dlatego odpuscilismy je sobie - bedzie pretekst do powrotu :)