Wczoraj z rana zebralismy sie i czekalismy na darmowa podwozke na molo skad mielismy lodke na wyspe. Dobrze ze Kuba dla pewnosci sciagnal potwierdzenie kupna biletow bo na nim bylo napisane ze musimy potwierdzic to ze chcemy podwozke na molo bo inaczej po nas nie przyjada. Recepcjonistka pomogla nam, zadzwonila i potwierdzila i po tajskich 5minutach (czyli po pol godzinie naszego czasu) przyjechala po nas podwozka. Co okazalo sie zbawienne bo "molo w Tracie" okazalo sie tak naprawde molem pol godziny brawurowej jazdy poza miastem, tak ze sie zastanawialam czy spadna nasze plecaki z dachu czy nie.
Zauwazylismy tez ze mlodzi tajowie jadacy z nami smarowali twarz talkiem - pewnie dlatego nie widac zeby sie pocili.
o
Pani w biurze zapytala kiedy chcemy wracac i jak odpowiedzielismy ze 23 to dostalismy bilet na 21 o czym zorientowalismy sie dopiero przy lodce. Jakos nie przejeli sie tym specjalnie i powiedzieli tylko "ok" wiec moze wrocimy a moze nie ;p.
Plynelismy speedboatem (szybka lodzia ;)) i mielismy nadzieje na odbijanie sie od fal jak w filmie zar tropikow ale niestety to nie bylo to :) wszyscy siedzieli w fotelach pod pokladem jak w samolocie a od kolysania juz bolala mnie glowa. Wtedy zobaczylam ze ona gore prowadzi jakas drabinka wiec od razu tam poszlismy. Siedziala tam glownie zaloga i bylo mnosteo pakunkow pelnych jedzenia. Ale za to jakie widoki i ten wiatr we wlosach ktory poplatal mi cala czupryne :p
Od razu widzielismy ze klimat i widoki sa calkiem inne od tych kambodzanskich. Wszedzie pelno palm. Jak doplynelismy wiedzielismy tez ze trafilismy na pewnie jedna z niewielu tajskich wysp gdzie nadal plaze sa puste ale jednak wszyscy tu sa nastawieni na turystow. Nie jest tak "dziko" i swojsko jak na Koh Rong, a moze to po prostu Will tworzyl nam tam taki klimat. Nawet Kuba stwierdzil "tesknie za Willem, tu pewnie nie bedzie takich dobrych (no, moze nie uzyl slowa "dobrych" ;p) drinkow" ;) Jest tu pare resortow, sa przepiekne puste plaze i tak jak u nas wszedzie rosna deby czy sosny tak tu kest pelno palm. Sa nawet takie wygiete nad plaza jak na pocztowkach ;p
Ale w restauracji sa stoliki, nie ma baru przy ktorym mozna by usiasc i ktory prowokowalby do porozmawiania z kims. Ale i tak jest tu cudnie, tylko w inny sposob :)
Zapewnili nam transport do resortu ktory okazal sie byc po drugiej stronie wyspy. Kolejna roznica: maja tu drogi :p
Z poczatku zrobili nam nadzieje ze zgubili nasza rezerwacje (musielismy zarezerwowac wczesniej bo bardzo ciezko tutaj z noclegami, wziellismy najtansza opcje na wyspie a i tak nie byla az tak tania - ale w cenie mamy sniadania ktore do najtanszych tu nie naleza i cenowo mozna je potownac do ceny obiadu) i ze maja dla nasz lepszy domek i nie musimy doplacac. Po chwili jednak znalezli rezerwacje i dali nam taki za jaki zaplacilismy czyli z tylko czesciowym widokiem na morze (ktore wczesniej blednie nazywalam oceanem :p ) ... :) Ale jest to chyba najladniejsze miejsce w jakim nocowalismy. Nawet reczniki nam w labedzie ulozyli ;)
Nie czekajac dlugo poszlismy do wody ktorej dno okazalo sie wslane malymi skalkami. Nie jest tu chyba az tak goraco jak na poprzedniej co akurat nas cieszy. Na wieczor poszlismy do knajpki zjesc kolacje gdzie poznalismy wlasciciela osrodka - wlocha Stefano, ktory przeprosil nas za nieposprzatana lazienke (nie ze brudna, tylko lazienka nie jest zadaszona i na podloge i do zlewu spadaja liscie co w ogole nie przeszkadza w niczym) i poinformowal ze osoba ktora nie posprzaala wszystkich lazienek zostala juz zwolniona... Dowiedzielismy sie tez ze za darmo mozemy uzywac kajaka i masek do nurkowania co bardzo nas ucieszylo. Po zjedzeniu arvuza ktorego dostalismy i wypiciu jednego piwa na spolke (za 13zl!!!) wyszlismy poniewaz dowiedzielismy sie ze obok jest sklep z alkoholem ;) Tam zrobilismy juz zapasy w normalnej cenie i usiedlismy na werandzie raczac sie nimi :)
Na niebie pokazalo sie pare lampionow z powodu tajskiego swieta a z drugiego brzegu dochodzily odglosy przedstawienia z ogniem. Jak ucichly uslyszelismy muzyke kolo naszego osrodka wiec niebawem udalismy sie w jej kierunku. Okazalo sie ze jest tsm maly bar kolo slicznej plazy na ktorej jest wygieta palma z hustawka :) Niestety przy barze nie bylo prawie nikogo ale zamowilismy sobie po drinku (tak, czasem tez pijemy cos innego niz piwo, ale rzadko) do ktorego dostalismy pyszne prazobe orzeszki i ananasa. Dostalam nawet do drinka kwiatka po ktorego chlopak pobiegl by zerwac go z drzewa :)
Dzis z kolei musielismy wstac w srodku nocy bo snadanie konczyli podawac kolo 9. Nie wiem kto wpadl na taki pomysl. Jednak bylo bardzo smaczne i mieli nawet smoczy owoc ktory pierwszy raz byl slodki wiec nie mielismy im tego tak bardzo za zle. Po sniadaniu i zabezpieczeniu zoladka coca cola (najlepsza metoda) poszlismy po kajak. Plywanie nim po morzu okazalo sie nie tak proste jak sadzilismy. Na szczescie zostawilismy w domku aparat i wzielismy kamizelki ratunkowe. Wprawdzie nie wypadlismy ani razu ale raz czy dwa sadzilismy ze zaraz sie to stanie. Chcielismy doplynac do ponoc najladniejszej plazy na wyspie w czym nie pomaly nam przeplywajace motoworki. Przy skalkach niedaleko plazy zobaczylismy kogos nurkujacego z maska wiec przywiazismy kajak do drzewa i dolaczylismy do niego. Nawet Kuba sie przelamal i byl zachwycony ("o jaaa! Jakie to fajne!!") :) Nie bylo tyle koralowcow co w Kambodzy ale za to ile muszelek, rybek i przedziwnie wygladajacych zyjatek :) Po paru godzinach ktore minely jak pare minut udalismy sie w meczaca droge powrotna. Cali w soli nareszcie sie zrelaksowalismy i poszlismy na obiad. Okazalo sie ze jest juz 16 a wyplynelismy po sniadaniu (ktore jak przypominam bylo w srodku nocy :p). Ale kto by tu liczyl czas ;)
Nie majac na nic innego sily legnelismy na lezakach by teoche odpoczac bo wioslowanie na morzu jest naprawde meczace.
A teraz siedzimy przed domkiem i obserwujemy jak ogromy gekon pozera ogromna cykade (wielkosci naszego duzego swierszcza) :)