No i przezylismy pierwszy dzien w Kambodzy :)
Z rana sniadanie, oczywiscie bylismy ostatni :p Ale kelner i tak usmazyl nam swieze jajka ;)
Przyjechal po nas tuk tuk i pojechalismy na swiatynie. Okazalo sie ze za wstep sobie te niezle licza bo 20dolarow. W ogole mozna tu placic w bahtach, kambodzanskich rielach albo dolarach, ale ich przeliczniki nie sa za korzystne.
Jeszcze w hotelu powiedzieli ze maja dwie drogi zwiedzania: mala i duza ale zebysmy dzis zrobili mala bo juz duzej nie zdazymy. Nastawilismy sie wiec ze jest to calkiem spore.
Obeszlismy 3 pierwsze wieksze swiatynie - kierowca powiedzial ze najwieksza - Angkor Wat - bedzie na koniec na zachod slonca - i nastala godzina 13 ;p Do zachodu jeszcze jakies 4godz a propozycje kierowcy sie skonczyly. Byl bardzo mily ale zdaje mi sie ze po prostu nie chcialo mu sie jezdzic bo dzien wczesniej mowil ze swiatynie sa oddalone o dziesiatki kilometrow a tymczasem my bylisjy juz prsy koncu wycieczki. Tym bardziej ze wleklismy sie naprawde powoli bo akurat w ten dzien pierwszy raz zamiast sandalow zalozylam japonki. Zawsze bylismy jedynymi z niewielu w sandalach, nawet zwiedzajac ruiny, wiec teraz pomyslalam ze sprobuje japonek. I co? Bylam jedna z niewielu :p I odczulam skutki tego juz po dwoch godzinach.
Dalibysmy rade i duze i male kolko zrobic nawet na rowerach w dzien, wiec podejrzewam ze to kolejna proba naciagniecia bo dwa dni placisz kierowcy no i trzeba kupic dwudniowy bilet do swiatyn.
Usiedlismy sobie wiec nad bajorkiem probujac odgonic sie od sprzedawcow. Sa 100 razy bardziej nachalni niz w Tajlandii. Zachodza droge, krzycza, chodza za Toba. Nawet wokolo swiatyn chodzi mnostwo dzieci z ubraniami przewieszonymi przez rece albo z jakimis pamiatkami i nie odstepuja Cie na krok. Pytaja skad jestes i znaja chyba stolice kazdego kraju. A jak chwile z nimi porozmawiasz - bo same zadaja pytania - i nic nie kupisz - odchodza zle ;)
Jedna nawet nas namowila zebysmy swojemu kierowcy kupili cole, ale to chyba norma bo kierowca nawet sie sie zdziwil.
Postanowilismy pojechac wiec do Angkor Wat i tam pokrecic sie do zachodu i poszukac jakiejs przekaski bo ponoc jedzenie przy swiatyniach jest bardzo drogie o czym sami sie przekonalismy.
Pani z jakiejs knajpki zaszla nam droge i po spojrzeniu na menu i zobaczeniu ze kazde danie koszuje 5-6dolarow zrezygnowalismy. Momentalnie znizyla wszystkie ceny do 3 dolarow. Nadal uwazalismy ze to spora cena jak za porcje frytek i zaproponowalismy 2dolary. Nie zgodzila sie, odeszlismy a ta za nami biegnie ze moze byc ;) Nie mielismy juz dolarow i po ich przeliczeniu na bahty wyszlo dosc niekorzystnie wiec znowu odeszlismy. Ich kolejna propozycja to bylo 2 porcje za 100 bahtow czyli z 5,5dolara za porcje zeszlismy do 3dolarow za dwie ;) Ale nie mamy pewnosci czy nie dali nam po prostu jednej porcji na dwoch talerzach bo byly bardzo male :p Na dodatek dziewczynom obok ktore sie nie targowaly podali nawet chusteczki a my nie zasluzylismy :p
Najglosniej sie targowal 14letni chlopak ktory z tego co zrozumielismy pracuje tam juz 4lata.
Nastala prawie godzina 16 wiec ruszylismy do swiatyni. Byla naprawde imponujaca i kiedys zanim sie zniszczyla musiala wygladac jeszcze piekniej (widzisz Krzysiek nie mam uprzedzenia do WSZYSTKICH swiatyn :p) ale i tak mamy dosc swiatyn na nastepne 20lat ;)
Wszedzie jak zwykle pelno ludzi. Na najwyzsze pietro mnie nie wposcili poniewaz mialam sukienke (tak, akurat teraz pierwszy raz zalozylam sukienke ale do tej pory na zadnych ruinach nie bylo ograniczen co do ubran a jak byly to mozna bylo cos wypozyczyc na miejscu). Kuba musial wiec wejsc sam i samo zejscie zajelo mu z 5min bo na schodkach co chwile jakis chinczyk musial stawac i robic sobie zdjecie tamujac tym samym caly ruch ;)
Zapytalismy sie jakiegos przewodnika gdzie poleca ogladac zachod i powiedzial ze najladniejszy jest przy innej swiatyni - szkoda ze nasz kierowca tego nie powiedzial (tak samo jak tego ze nie wpuszcza mnie w sukience do paru miejsc) albo mozemy usiasc nad bajorkiem i ogladac odbicie swiatyni w wodzie. Z powodu na moje obolale nogi wybralismy to drugie. Niestety sceneria nie byla taka jak sobie wymarzylam: ciemna swiatynia na tle czerwonego nieba ale i tak widok byl bardzo ladny ;)
Kierowcy musielismy zaplacic w bahtach bo przez ten wstep skonczyly nam sie dolary i wedlug naszych wyliczen wyszlismy na tym gorzej choc on twierdzi inaczej :p
Na wieczor poszlismy cos zjesc i zacheceni poleceniem Niemcow spotkanych w Ayuthayi poszukalisky barbequevz roznego rodzaju miesem. Znalezlismy jedno ktore nas zainteresowalo roznorodnoscia i cena, niestety nie mielo weza, mieli za to kurczaka na wypadek gdyby mi nic nie posmakowalo ;) Ale wszystko okazalo sie bardzo smaczne :)
Jedlismy wiec mieso krokodyla, rekina, kalamarnicy i jakiejs dziwnej ryby ktorej nazwy nie pamietam. Tylko kalamarnice ciezko bylo pogryzc.
Wszystko wygladalo tak ze dostawalo sie maly grill na ktorym topilo sie smalec i tam samemu smazylo sie mieso. Na.okolo niego wlewali wode do ktorej wrzucalo sie warzywa i makaron i wychodzila z tego zupka w smaku przypominajaca doprawiony rosol. Do tego 3 bardzo dobre sosy i ryz. Pierwszy raz tez widzielismy by podali wiaderko z lodem na butelki piwa by sie nie nagrzaly. Wszystko bardzo smaczne i okropnie sie najedlismy ;)
Zatem po tym relaksujacy masaz, jeden z lepszych jaki mielismy. Po masazu stop okazalo sie ze robia dodatkowo krotki masaz rak, dloni, glowy, skroni, karku i plecow w cenie ;) Bylo to tak odprezajace ze najchetniej poszloby sie spac po tym.
Poszlismy zatem na zwienczenie dnia na piwo i zagrac w bilard ;)
Na koniec jeszcze dodam ze jak siedzielismy na piwie to leciala piosenka w ktorej spiewali cos "in the sun" (w sloncu) a Kuba byl przekonany ze spiewaja "live in nsn" (zyk w nsnie) wiec chyba mu teskno za praca :p