Wczoraj po wypiciu piwa wrocilismy dosc wczesnie do pokoju - w koncu dzis mielismy wyjechac o 5 czyli wstac po 4. Po chwili przypomnielismy sobie ze nie mamy wody wyszlysmy wiec do sklepiku naprzeciwko. I to co zobaczylismy zdziwilo nas ogromnie bo ... ulicy byla mokra, padal deszcz a my to przegapilismy... ;) z radosci ze swiezego powietrza poszlismy na jeszcze jedno piwo, tanczylam z jakas pania do covery Cocaine Erica Claptona, biegalismy na boso po kaluzach i sami zatanczylismy do la bamby za co dostalismy oklaski nawet :p
Poszlismy chyba spac za pozno (chociaz nie wiem czy istnieje odpowiednia pora by pojsc spac i obudzic sie wypoczetym po 4)... Rano jak wstalam ledwo widzialam na oczy.
Wedlug tego co mowila pani w wypozyczalni skuterow mial byc autobus o 5 jadacy na ta stacje z ktorej mielismy odjazd. Mial jechac nie cale 2h ale dodac do tego korki i postraszyla nas jeszcze ze dworzec jest tak duzy ze pol godziny zajmie nam znalezienie skad odjezdza autobus ze zaczelismy watpic czy wyjazd o 5 wystarczy.
Poszlismy na miejsce skad odjezdzaly autobusy, pierwsze osoby juz szly do pracy i po dogadaniu sie z nimi na migi okazalo sie ze pierwszy autobus odjezdza jednak o 6 czyli tak jak powiedzieli nam w hostelu. Zostaly nam wiec mini vany ktore jechaly w inne miejsce - skad byl "podniebny pociag" (sky train) na dworzec i mialy jechac godzine. No i rzeczywiscie, jechalismy godzine, zero korkow, 6 rano a my w Bangkoku. Poszlismy wiec na pociag(cos jak metro tylko na wysokosci) i dojechalismy do stacji Mo Chit czyli do dworca. Wysiadamy, rozgladamy sie, dworca nie ma. Jak pytamy sie o droge wszyscy oczywiscie naciagaja nas ze zawioza nas skuterem - ciekawe jak z dwoma plecakami.
Dopiero jeden pan zaprowadzil nas na przystanek autobusowy a tam jakas mila pani powiedziala ze dalej nas pokieruje bo sama tam jedzie. Z przystanku po wysiadce okazalo sie ze na dworzec jeszcze kawalek drogi przez jakies stragany i sami bysmy nie znalezli pewnie drogi. A tak wszystko poszlo gladko i sprawnie. Pani nawet chciala nam pomoc kupic bilet do Siem Reap bo nie wiedziala ze juz mamy.
Takim sposobem przed 7 rano bylismy na dworcu a platforme z ktorej odjezdzal autobus znalezlismy w minute ... ;) nie wiem czemu tak nas straszyla. Poszlam wiec spac na godzine, potem znalezlismy cos do jedzenia i akurat podjechal autobus.
Na pewny autobus bylo az 3 polakow oprocz nas ;) Ale oczywoscie nikt inny tylko polacy zachowuja sie dziwnie i mimo ze staralismy sie zagadac to nie podjal tematu a inni rozmawiali z checia i wszyscy byli bardzo radosni.
Raz nawet w Ayuthayi spotkalismy po drodze w hotelu polakow i tak sie zdziwilam, usmiechnelam sie i powiedzialam "o! Czesc!" To odpowiedzieli mi tylko zdziwiona mina pod tytulem "znamy sie?"
W autobusie standardowo dostalismy jedzenie, buleczke, sok, kawe i mieso z ryzem - o dziwo smaczne jak na danie z pudelka, no i oczywiscie niedobra wode :p
Po paru godzinach dojechalismy do granicy (gdzie za papier w toalecie trzeba bylo dodatkowo placic) i tak jak wyczytalam na roznych forach kierowca zawiozl nas do biura ktore posredniczylo w kupowaniu wiz. Czyli placisz im wiecej i oni ida za Ciebie na granicy do biura i kupuja wize i jak twierdzili to ograniczy czekanie bo on zrobi to hurtowo ale jak nie chcemy to mozemy sobe poczekac dlugo.
Nie skorzystalismy bo wiedzialam ze na granicy wiza ma kosztowac 20dolarow a oni zyczyli sobie 30 i twierdzilo ze na granicy zaplacimy 25. Co oczywiscie nie bylo prawda. Wiekszosc osob jednak skorzystala z ich uslug jednak nie wszyscy wiec gdyby zalatwianie spraw zajelo dlugo to nie bylibysmy jedyni na ktorych autobus czeka.
Oczywiscie tak jak myslalam pan z agencji poszedl kupic wizy dla reszty dokladnie w to samo miejsce co my i zajelo mu to dokladnie tyle samo czasu a tamci zamiast wypelnic samemu papiery stali i czekali az on to zrobi.
Na granicy tak jak wyczytalam wczesniej zadali oprocz 20dolarow za wize po 10zl "bo takie sa koszty". Powiedzialam ze wiza koszuje 20dol i nie dam wecej to nie chcial wziac ode mnie paszportu ale jak podeszlam za drugim razem to sie ugial. Dalam 50dol za nasza dwojke to nie chcial wydac reszty, musialam sie chwile upominac. Za kare nasze paszporty wyladowaly na spodzie :p
Ale i tak czekalismy tylko jakies 2min dluzej niz ci co zaplacioi 10zl lapowki. Nawet jak urzednik oddawal paszporty i zobaczyl moj to znow go odlozyl na spod :>
Potem bylo przejscie przez granice i juz dalo sie zobaczyc brud i poczuc smrod Kambodzy. Panowal jeden totalny chaos, wszedzie brudno, mnostwo samochodow i dziwnych drewnianych pojazdow, po prostu jeden wielki rozgardiasz.
Czekalismy w kolejce w dusznym korytarzu i troche to trwalo bo od wszystkich brali odciski palcow.
Nareszcie wrocilismy do autobusu i zaraz po wjechaniu do Kambodzy uderzylo nas jej ubostwo ktore widac tam bylo na kazdym kroku. Zawalajace sie drewniane domy na palach zeby woda nie podmywala, smieci na ulicy, jedzenie sprzedawane w jakichs brudnych budkach, mnostwo dzieci bawiacych sie na ulicy jakimis smieciami, jezdzacych na za duzych skladakach. Mnostwo nieuzytkow, tylko stojaca woda, drzewa i trawa. Bardzo duzo hoteli udekorowanych z kiczowatym przepychem ktory przypominal mi Rosje. Od frontu zdobienia, zlocenia i kolumny a boczne sciany nawet nie otynkowane z wystajacymi drutami - kazdy hotel tak wygladal.
Po chwili ostro sie rozpadalo i ulica zamienila sie w wielka kaluze. Co chwila konczyl sie asfalt wiec musielismy jechac slalomem przez dziury wypelnione woda. W jednym miejscu asfalt byl nawet po prostu zerwany na jakies pol metra wglab. Przestalo padac tylko po to by rozpadalo sie znowu po chwili. Tak nas przywitala Kambodza ;)
Patrzac na ta ulewe - z niczego do ulewy w przeciagu 30sekund - bylam zadowolona ze kupilismy bilet na autobus prosto na miejsce. Bo mozna bylo jechac do miasta obok granicy, potem przesiadka do granicy, przejsc ja na piechote i dalej jakis kolejny autobus. Wychodzilo wedlug moich obliczen i tego co pisali na forach niewiele taniej wiec stwierdzilismy ze nie ma sensu sie meczyc (chociaz kolejny raz pani w wypozyczalni skuterow twierdzila ze mozna to zrobic dwa razy taniej niz my ale z relacji innych podruzujacych tak nie wynikalo).
Poznalismy tez w autobusie amerykanina ktory od ponad 2lat miwszka w Tajlandii i twierdzi ze lubi Bangkok i ze jak sie go pozna okazuje sie bardzo ciekawy w co ciezko mi uwierzyc chociaz moze za slabo sie rozgladalam ;)
Na miejsce przyjechalismy po 18 i jakis pan podziekowal ze skorzystalismy z tej firmy - a ponoc byl to autobus rzadowy - i od razu wydal sie milszy od tajow. Okazalo sie tez ze mamy darmowy dowz tuk tukiem do hostelu a jak ktos nie ma noclegu to pomagaja go zarezerwowac.
Kierowca - ktorego imienia juz nie pamietam - zaproponowal nam ze jutro caly dzien moze nas obwozic po swiatyniach a potem zawiezc by cos zjesc. Cena to ok 15dolarow co raczej nie jest duzo z tego co czytalam biorac jeszcze pod uwage odleglosci od swiatyn i to ze zajmie to caly dzien.
Duzo osob chce zobaczyc wschod na Angkor Wat - swiatyniach - ale kierowca powiedzial ze i tak bedzie slaby bo dzis padalo. Na szczescie bo i tak bysmy nie wstali a tak przynajmniej nie zalujemy ;)
Zaproponowal ze przyjedzie po nas o 7 lub 8 ale umowilismy sie na 10 bo i tak nie wygrzebiemy sie wczesniej.
W hostelu poczestowali nas sokiem z ananasa i dali mokre reczniczki do odswiezenia sie. Okazalo sie ze cos pomieszali z nasza rezerwacja i zaprowadzili nas do lepszego i drozszego hotelu po drugiej stronie ulicy bardzo nas przepraszajac - nie wiem za co, w koncu dostalismy lepszy hotel - i zapewniajac ze mozemy korzystac z obu hoteli i ze powiedza rano kierowcy tuk tuka by zaczekal az przyjdziemy pod tamten hotel.
Mamy pokoj 3 osobowy, sniadanie w cenie i jest tu tez basen. Po chwili pani do pokoju przyniosla nam sok, ciastka i male banany. Naprawde nigdzie nie bylismy tak goszczeni i jest nam strasznie glupio.
Na dachu jest bar z widokiem na miasto gdzie wieczorem w cenie 1 piwa dostaje sie dwa. Niestety rozpadalo sie i zaprosili nas do restauracji na dole.
Ceny mieli dosc wysokie ale tylko jak na tutejsze standardy. Za bardzo smacznego kurczaka w sosie pomidorowym z serem i surowka zaplacilam 18zl a Kuba za tajskie danie jeszcze mniej. Wszystko elegancko podane, pani krzeslo odsunela i serwetke na kolanach polozyla i gdybym pozwolila to by mi piwo do szklanki nalala i pewnie jeszcze nakarmila mnie :p Naprawde bardzo glupio sie czulismy
A obsluga z kolei jest bardzo mila i wyglada troche na przestraszona czy niesmiqla. Kelnerka jal cos chciala to stawala obok stolika i czekala az sie zwroci na nia uwage.
Zreszta chlopak (bo cala obsluga tu jest bardzo mloda) ktorego poprosilismy o pomoc jak zatrzasnelismy klucz w pokoju przepraszal nas ze 3 razy ze musielismy chwile czekac az wroci z zapasowym.
Po przepysznej kolacji wrocilismu do pokoju i mimo najwiekszych checi zwiedzenia miasta - choc ponoc nie jest zalecane wychodzenie po 22 (nie wiem czy to tyczy sie tez okolic turystycznych) - jedyne na co mamy sily to pojscie spac ... ;)