Geoblog.pl    kubania    Podróże    Tajlandia / Kambodża    Doi Khun Tan i kapiel z mrowkami ;)
Zwiń mapę
2013
02
lis

Doi Khun Tan i kapiel z mrowkami ;)

 
Tajlandia
Tajlandia, Doi Khun Tan
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10285 km
 
No i przezylismy dzungle :) I wrocilismy do cywilizacji. Wczoraj z rana zjedlismy sniadanie (znaja tu angielski raczej tylko poprzez pojedyncze slowa - zamowilismy jajecznice i w menu byla szynka i poprosilismy bez niej, chlopak oczywiscie odpowiedzial 'jeees'bi przyniosl z szynka :p). I zlapalismy taksowke na dworzec kolejowy.

W przewodniku i na wszystkich stronach internetowych pisali ze prosto sie tu dostac pociagiem i ze jezdzi ich kilka dziennie. Nawet nie pomyslelismy ze moga nie jezdzic - przeciez to glowny pociag jadacy z Bangkoku na polnoc. A jednak :p Na dworcu dowiedzielismy sie 'train? Noooooł' poniewaz reperuja tory i nie bedzie czynny ponad miesiac. Nie mamy pojecia jak sie dostaja w takim razie ludzie tam bo nie slyszelismy o zadnym autobusie. Nie pozostalo nam nic innego jak wziac taksowke. Wytargowalismy cene i zadowoleni pojechalismy... w srodek dzungli. Kierowca zjechal z autostrady, pokazal nam strome skaly i tam kazal isc. Nawet spytal sie pani sprzedajacej przy drodze cos po tajsku i twierdzil ze to tu. Nie wygladalo to jak jakiekolwiek wejscie do parku wiec sama zapytalam po angielsku tej pani o wejscie i dowiedzialam sie ze jest ... 18km dalej ;) Kierowca nie chcial nas tam zawiesc o ile nie doplacimy mu prawie drugie tyle bo twierdzil ze chcielismy park to mamy park. Utargowalismy ze dolozyky mu polowe tego co dalismy do tej pory i bardzo niezadowolony wsiadl za kierownice. Rzeczywiscie bylo to 18 km ale w pewnym momencie zaczely sie tak strome zakrety ze pewnie wyklinal nas w duchu a jak juz w koncu nas dowiozl to chcial wyludzic jeszcze wiecej pieniedzy ale sie nie dalismy. Mielismy nadzieje na miejscu dowiedziec sie o jakims autobusie powrotnym ;) ach ta nasza nadzieja :p

Na miejscu mial byc zarzad parku ponoc bardzo pomony i mieli nam dac mapki i to wszystko rzeczywiscie bylo ale nie spodziewalismy sie ze nikt tu nie bedzie mowil po angielsku :) na migi i pojedynczymi angielskimi slowami dowiedzielismy sie znowu ze 'train noooooł' i ze musimy dostac sie do najblizszego miasta samochodem i oni nas moga zawiezc ale rzucili taka cene jaka my zaplacilismy z samego Chiang Mai czyli 50km dalej. Potargowalismy sie troche i przystalismy na.propozycje bo zostalo nam to albo isc z 10-15km z plecakami w sloncu.

Wzielismy wiec mapki, uslyszelismy ze na szczyt jest 7km a na wodospady nie mozemy isc bo jest niebezpiecznie chociaz przewodnik mowil co innego, tak samo jak mapki ktore dostalismy. Dostalismy sie do domku i okazalo sie ze jestesmy zupelnie sami, jesli nie liczyc tysiecy komarow ;) Byla taka cisza jakiej nigdzie tu nie zaznalismy przerywana okropnym paruminutowym piskiem co jakis czas ktorego do tej pory nie rozszyfrowalismy i nie mamy od kogo sie dowiedzec co to jest. Troche sie wystraszylam ze wyladowalismy w dzungli do ktorej nikt nie chodzi i ze zjedza nas tygrysy jesli komary nie zrobia tego wczesniej (jak na zawolanie wlasnie odganiam sie od jednego piszac to).

Za pozno juz bylo zeby pojsc na gore wiec zostawilismy to na kolejny dzien a w ten zdecydowalismy sie pojsc na najblizszy wodospad mimo ostrzezen pani z parku. Droga od samego poczatku wygladala ciekawie bo byla dosc zarosnieta - jak to w dzungli :p Mijaja co chwile ladne okazy roslin i slyszac dziwne odglosy zwierzat po jakims czasie uspokoilam sie stwierdzajac ze tygrysow i lwow tu chyba nie ma :p Chociac z uspokojeniu nie pomagaly Kuby okrzyki 'o ja pier...!' za kazdym razem gdy zobaczyl duzegp motyla, mrowke czy stonoge :p W ogole to wszystko maja tu wielkie poza ludzmi ;) Motyle sa wielkosci naszych wrobli :)

Droga byla calkiem znosna z kolei powietrze okropne, tak duszne ze nie dalo sie oddychac. Przez te 3-4h marszu zmeczylam sie bardziej niz kiedykolwiek w polskich gorach. Nareszcie zaczelismy slyszec wodospad i ucieszylismy sie ze prowadzi do niego drozka z porecza. Nasze zadowolenie zniknelo gdy zauwazylismy ze nie dosc ze nikt z tej drogi chyba dawno nie korzystal (trzeba bylo przerywac pedy by isc dalej), to na dodatek w penym momencie droga byla zawalona i nie dalo sie przejsc. Poszlismy wiec w druga strone, w gore wodospadu i tam doszlismy bez wiekszych problemow burzac gniazdo mrowek przypadkiem. Z gory jednak nie bylismy w stanie zobaczyc calego wodospadu ale na pewno byl wielki, wiekszy niz poszczegolne czesci tego w Kanchanaburi. Widzielismy tez ze kiedys dalo sie zejsc na dol wodospadu bo byly tam laweczki. Szkoda ze nam sie nie udalo.

Postanowilismy zakiast wracac ta sama droga to pojsc dalej i po polowie tej odleglosci ktora pokonalismy do tej pory mial byc skret i droga wiodaca przez domki. Byl, ale droga do nich okazala sie 3 razy gorsza niz ta do wodospadow. W trakcie jak zobaczylismy kolejne przezywszenie nawet zwatpilismy czy dobrze idziemy. Na szczescie intuicja nas nie zawiodla i droga odplacila nam sie ladnymi widokami poniewaz kolo domkow (ktore mialy ogrodki i wyglasaly jak opuszczone, ale ogrodki byly bardzo zadbane) byly punkty widokowe :) Spotkalismy nawet panie zbierajace papryczki chilii :) Slyszelismy tez odglosy pociagu (a ponoc mial nie jezdzic) i odglosy motoru ktore okazaly sie odglosami jakiegos zwierzecia, chyba ptaka :p (ja oczywiscie wyobrazalam sobie ogromnie wielkie zwierze ktore nas pozre a jak slyszelismy ten piskliwy dzwiek ktory wczesniej opisywalam wyobrazalam sobie ze to jakis alarm 'uciekac z lasu' :p)

Po dlugim spacerze nareszcie dotarlismy do biura parku obok ktorego bylo miejsce gdzie mozna bylo zjesc (na szczescie nasal otwarte) i ku naszemu zaskoczeniu kupic piwo :) ktore nie wiemy czemu owijaja w gazety. Po drodze spotkalismy grupke tajskich dzieci ktore sie radosnie z nami witaly co mnie niezmiernie ucieszylo bo myslalam ze bedziemy sami spac w buszu :p Ich nauczyciel zapytal czy nie przeszkadza nam ze beda spali obok naszego domku i powiedzial ze sa z Chiang Mai. Dlugo nie myslac zapytalismy czy mozemy zabrac sie spowrotem z nimi i powiedzial ze on wraca na zajutrz do Chiang Mai. Stwierdzilismy wiec ze odpuszczamy sobie wspinanie sie na gore poniewaz bylaby to droga ponad 2 razy dluzsza niz nad wodospad i bardziej oplaca sie odzalowac ten jeden oplacony noclegni wracac z nim niz potem placic 80zl za podwozke 15km i martwienie sie jak dalej dostac sie do Chiang Mai.

Zjedlismy wiec obiad - Kubie nadal wszystko smakuje, ja z kolei wyjadam z talerza ryz, jajko i niektore warzywa :p
Po posilku wrocilismy do domku ktory byl otoczony namiotami tajow :p i nareszcie upragniony prysznic (z komarami, mrowkami i gekonami :>) i usiedlismy na zewnatrz by delektowac sie piwem w ciszy. Jednak za bardzo ciekawil nas odglos bebmow dobiegajacy z biura parku gdzie poszly dzieci wiec i my tam sie udalismy. Po rozmowie z nauczycielem okazalo sie ze 'tajskie dzieci' to 20letni studenci (dla nas wygladali na max 12-15lat) i wlasnie maja rozne gry ktore maja wylonic cos na rodzaj naszego starosty roku. Wszystko to wygladalo dla nas dosc zabawnie, bo klaskali, skalali i spiewali a my nic nie rozumielismy :p Zdziwilismy sie tez gdy okazalo sie ze te zabawy prowadzi mezczyzna poniewaz mial glos wyzszy niz wiekszosc kobiet w Polsce. Nauczyciel powiedzial tez ze wlasnie maja zime i min temperatura to 20st dlatego wszyscy sa w bluzach i kurtkach bo jest zimno :) My kolei w krotkich spodenkach i zdziwil sie jak powiedzielismy jak wyglada zima w Polsce ;)
Wszedzie tez w ciemnosci swiecily sie male oczka malutkich 5cio centymetrowych pajakow ;)


Po powrocie do domku czekala nas noc z komarami ktore nic nie robia sobie z super srodkow przeciw komarom ktore ponoc sa uzywane przez wojska amerykanskie. Na nogach mialam z 30 ugryzien, na szczescie dosc szybko znikaja (za to w ich miejsce pojawiaja sie nowe) a zel aloesowy kupiony na Ukrainie dziala cuda.

Noc na okropnie twardych lozkach byla dosc znosna dopoki cala szkola nie obudzila sie o 4 rano i przez jakies 3h krzyczeli do siebie. Nareszcie przed 8 udalo nam sie zasnac w ciszy zaklocanej tylko przez swierszcze.

Rankiem poszlismy na sniadanie z piwem a pani z biura ktora miala zawiezc samochodem do pobliskiej miejscowosci bardzo sie zdziwila jak powiedzielismy jej 'car nooooł' i ze mamy z kim wracac ;p

Nauczyciel zawiozl nas na dworzec autobusowy w Chiang Mai, pieniedzy nie chcial i jeszcze nauczyl nas pare zwrotow po tajsku ;) (na koniec zdania dodaje sie grzecznosciowe 'kraab' jak jest sie mezczyzna albo 'kraa' w przypadku kobiet)

W Chiang Mai oczywiscie uderzyla nas fala goraca. I napis na sklepie 'wyprzedaz o 51,6478%' ;)

Zauwazylismy tez ze tutejsze taksowki dzialaja tu jak autobusy (ktorych tu nie ma) - kazdy mowi gdzie chce jechac i po prostu wsiada jak kierowca sie zgodzi i po wysiadce placi 20bahtow (2zl). Tylko turysci pytaja o cene i zazwyczaj jest paee razy wyzsza (nasz rekord kaki uslyszelismy to 100bahtow za 2 osoby i 150 za nocny kurs)

Po zameldowaniu sie w tym samym pokoju (chyba nas pamietaja bo nawet danych nie chcieli) chcielismy isc na kurs gotowania tajskiego jedzenia ale po przeczutaniu opinii zrezygnowalismy. Duzo osob sie tym zachwyca ale sa tez opinie ze jest to fajny sposob na spedzenie wieczoru (jak nie masz co zrpbic z pieniedzmi), instruktorzy czasem rezprezentuja dosc niski poziom i pewnie samemu z przepisu mozna zrobic podobne jedzenie. Zatem po orzezwiajacym koktajlu i masazu umeczonych stop pojedziemy zobaczyc polecany tu nocny bazar :)

Film z przejscia obok wodospadu :)
http://www.youtube.com/watch?v=MmQZO3Pc2o4&feature=youtu.be
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (18)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
mamarze
mamarze - 2013-11-02 15:01
Uff, całe szczęście, że nie zagubiliście się gdzieś pośród dzikiej dżungli!!!! Nie pokazaliście tych pięknych motyli, mam nadzieję, że macie parę fotek! Jak czytam Anię, to myślę sobie, że Azja uczy sztuki przyjmowania wszystkiego "jak się zdarzy" z jednej strony, a z drugiej trochę stawiania na swoim, kombinowania, docierania do celu i modyfikowania (jeśli tak trzeba). Dbajcie o siebie i niech Was dobre humory nie opuszczają ! Ściskam mocno, mocno.
 
 
zwiedzili 2% świata (4 państwa)
Zasoby: 26 wpisów26 38 komentarzy38 343 zdjęcia343 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
24.10.2013 - 25.11.2013