No i wrocilismy z raju ... :)
Dobrze bylo odciac sie i nie miec dostepu do internetu ale teraz malo pamietam... postaram sie jakos te pare dni strescic choc zlewaja mi sie w jedna calosc.
Z rana wstalismy i po szybkim sniadaniu mielismy darmowa podwozke na molo skad mial odjezdzac statek na Koh Rong Samloem.
Balismy sie ze wybralismy gorsza wyspe ale juz wkrotce mialo okazac sie ze lepszego wyboru dokonac nie moglismy :)
Lodka nazywala sie"party boat" i z glosnikow leciala ogluszajaca muzyka co troche przerazalo ale jak tylko uslyszelismy ze odplywamy, poczulismy wiart i polozylismy sie na pokladzie nic juz nam nie przeszkadzalo (no moze oprocz tych dwoch lasek ktore krecily sie i zaslanialy mi widoki :p).
Po jakiejs godzince i paru piwkach lodka zatrzymala sie przy jakiejs wysepce bysmy mogli zjesc i poplywac. Mozna tez bylo pozyczyc maski do nurkowania do czego nie trzeba bylo mnie namawiac dwa razy ;) Dosc ciezko oddycha sie przez taka rurke, ale pierwszy raz w zyciu (no nie liczac jakiegos zoo) widzialam rafe koralowa ;) Byla na wyciagniecie reki - choc oczywiscie jej nie wyciagnelam bo sie balam ze cos mnie zje :p Widzialam biale rybki w czarne paski i ogromna falowana muszle z jakims zyjatkiem w srodku :) Szkoda tylko ze byly malo kolorowe te rafy ale i tak, marzenie by je zobaczyc sie spelnilo :)
Doplynelismy na wyspe i nawet nie wiedzielismy gdzie mamy nocleg i na szczescie okazalo sie ze obok mola osrodek do ktorego codziennie niestety przyplywa lodka pelna ludzi z ktorych wiekszosc ta sama lodka wraca po 3godzinach - w tym tlum krzyczacych chinczykow pod parasolkami robiacy sobie zdjecia w kazdej mozliwej pozie (jedna osob staje, reszta robi zdjecia kazdy swoim aparatem i nastepna osoba pozuje i tak w kolko). Na szczescie wystarczylo odejsc 10min plaza i nie bylo ich juz slychac.
Pierwsze wrazenie zrobila na nas plaza z idealnie bialym i drobniutkim piaskiem ze nawet sie w nim nie zapadalo. No i przejrzysta idealna jak z pocztowki woda :)
Na plazy bylo pare domkow i dwa okragle bary. Zdawalo nam sie ze przechytrzylismy system i taniej zamowilismy domek - bo tak pokazywal obrazek - a okazalo sie ze mamy lozka w ... nawet sie tego pokojem nazwac nie da :) Byla to pietrowa zadaszona drewniana budowla bez przedniej sciany za to z niesamowitym widokiem a w niej lozka na podescie jedno obok drugiego. Idealnie :) I jak sie okazalo nawet bezpieczniej niz w domku bo kolo lozek zawsze sie ktos krecil a w domku zdarzyla sie kradziez.
Po rozlokowaniu sie i dowiedzeniu ze nie kursuja tu zadne inne lodki poza prywatnymi za ogromne sumy (na inne wyspy czy inna czesc tej wyspy) poszlismy do wody sie ochlodzic i ... zdziwilismy sie. Woda byla ... ciepla!!! Pierwszy raz w zyciu wchodzilam do wody bez dygotania, bez chwili zawachania, tylko tak po prostu. Co mialo jednak wlasnie ta wade ze woda nie chlodzila, po prostu slonce w niej nie palilo :)
Po chwili poszlismy do baru bo jeden chlopak z obslugi statku mial nas oprowadzic po dzungli i pokazac inna plaze. Obawalismy sie ze juz poszli bez nas bo nikogo nie bylo a okazalo sie ze zaden chinczyk nie chcial isc i szlismy tylko my i jeden chlopak. Przewodnik byl bardzo wesoly jak wiekszosc ludzi tam i pokazal nam duzo przedziwnych roslin lacznie z takimi ktore ludzie stosuja jako lecznicze.
Doszlismy do plazy Lucky Beach i zakochalismy sie po raz drugi :) Plaza z jeszcze mniejsza iloscia ludzi, zolty piasek, mala zatoczka i tylko jeden resort.
Od razu stwierdzilismy ze przedluzamy swoj dwudniowy pobyt tam i zostajemy na tej plazy. Ceny okazaly sie spore wiec zdecydowalismy sie tylko na jedna noc.
Na plazy spotkalismy polska pare ktora opowiedziala nam gdzie podrozowali i przestrzegli nas przed za dlugim pracowaniem w korporacji :)
Rozmawialismy z nimi moze 20min ale to wystarczylo zeby cierpiec... spalony bok u mnie i u Kuby a u mnie dodatkowo ... stopy, ktore wieczorem mi okropnie spuchly.
Dlatego po powrocie zamiast na plaze poszlismy do baru cos zjesc. A nastepnie do drugiego, gdzie juz podawali tylko alkohol. Poznalismy tam Willa z Nowego Jorku z ktorym przez te dni przesiedzielismy sporo godzin przy barze. Will byl juz w Azji pare lat, wczesniej w USA odwiedzil wszystkie stany, nie wiem kiedy to zrobil po wygladal na mlodszego ode mnie ale wieku zdradzic nie chcial "bo to tylko liczba". Puszczal swietna rock&roll'owa muzyke, duzo o niej opowiadal, tanczyl, spiewal i wystukiwal rytm na barze, po prostu byl w swoim zywiole :) przyjechal na wyspe na 3 dni ale tak mu sie spodobalo ze pracowal tam juz 10 miesiecy. Pytalam czy moge zostac i pracowac z nim ale chyba mieli juz pelna obsade :p
Bardzo podobalo mu sie Whisky Dzemu i wszystkie piosenki Kultu a szczegolnie to co opowiadalismy mu o Kaziku.
Przy barze poznalismy pare z Wielkiej Brytanii ktora miala juz za soba podroze na Seszele, Fidzi, Hawaje, Borneo, Bali czy miesieczny pobyt na Malediwach i coroczny wyjazd na Arktyke. Mieli nam podac tani sposob na dostanie sie na Arktyke ale ze byli troche wcieci to udalo im sie tylko zapisac swoj adres domowy ktorego i tak nie umiem odczytac ;)
Okazalo sie ze wiekszosc brytyjczykow wcale tak nie kocha krolowej i najchetniej odcieliby jej glowe ;)
Po jeszcze paru drinkach (przepysznych!), zaplaceniu za nas rachunku i zgubieniu klucza od domku (i szukaniu go z Kuba przez pol godziny po czym znalezeniu go w lazience) brytyjczycy chwiejnym krokiem udali sie spac i wiecej ich przy barze nie spotkalismy :)
Za to spotkalismy cale mnostwo innych osob - chyba wiecej ludzi tam poznalismy niz w miesiac we wroclawiu. Jak na przyklad pare ktora ma zamiar podrozowac 1,5 roku a po drodze zarabiac w Australii zbierajac winogrona i mieszkajac pod namiotem.
W nocy poszlismy jeszcze do wody za poleceniem innych bo jak poruszy sie woda jak jest ciemno to widac fluorescencyjne male zyjatka ktore wygladaja jakby ktos brokat rozsypal w wodzie ;) Niesamowity widok ale niestety nie dalo sie tego nijak uchwycic aparatem.
Po nocy niemal na swiezym powietrzu nastal nowy obolaly od piekacej skory dzien. Po sniadaniu poszlismy na plaze. Niestety hamaki byly dawno pozajmowane wiec udalismy sie na koniec plazy by uchronic sie przed naplywajacymi chinczykami. Wiekszosc dnia uplynelo na lezeniu w cieniu - niestety slonce praktycznie palilo skore - choc i w cieniu niezle sie spalilismy i na slodkim lenistwie w wodzie.
Na obiad poszlismy do innej, polecanej restauracji - a raczej po prostu do innego resortu bo restauracji samych sobie tam nie ma, tylko jako czesc resortu. Z niego przeszlismy sie jeszcze kawalek brodzac w wodzie i szukajac dziwnych zyjatek i muszelek, ale wszystkie najladniejsze zajmowaly kraby i nie chcialy ich opuscic.
Wieczor spedzony w barze sluchajac Sojki ktorego Will nam sam puscil :)
W nastepny dzien rano obudzil nas smrod papierosow palonych przy lozku obok i szum maszyn poniewaz budowali cos za nami. Wstalismy wiec i obejrzelismy wschod slonca na nieco zachmurzonym niebie.
Na sniadanie postanowilismy pojsc do tamtej drugiej knajpki i dowiedzielismy sie ze gdzies za nia jest wodospad. W drodze na niego zlapal nas deszcz. Minelismy pare osrodkow ktore preznie sie rozwijaly, a po drugiej stronie plazy budowali swoj resort polacy, ktorzy po wakacjach na tej wyspie wrocili do warszawy, w miesiac czy dwa sprzedali wszystko lacznie z mieszkaniem, zaciagneli kredyt i wrocili na wyspe. W ciagu paru miesiecy powinni miec pare domkow a potem beda budowac jeden murowany dla siebie. Jal na razie Karolina mieszka na ladzie z kotami a jej partner (nie pamietam imienia) nocuje w namiocie przy budowie i nadzoruje prace. Ich resort bedzie nosil nazwe Secret Paradise.
Doszlismy do malego wodospadu, ktory wpadal do basenu a w nim byly stoliki i kamienie na ktorych mozna bylo usiasc. W drodze powrotnej rozpadalo sie jeszcze bardziej wiec postanowilismy wykapac sie w deszczu ;)
Jak wrocilismy okazalo sie ze juz dawno powinnismy sie wymeldowac, na szczescie bylismy spakowani wiec pani tylko przesunela nasze torby. Na nie szczescie wyrzucila wszystkie muszelki ktore znalazlam lacznie z kawalkiem rafy koralowej bo sadzila ze sa to smieci - a lezaly obok mojego plecaka rozlozone by wyschnac - albo ze ktos w nie wdepnie - a wczesniej jakos zadnej sprzatajcej to nie przeszkadzalo. Bylam okropnie zla, z kolei ona wydawala sie byc dosc rozbawiona.
Dla zlagodzenia nerwow poszlismy do baru na piwo, gdzie siedzial jego staly bywalec - potezny niemiec z zona, ktora - po wysluchaniu moich zali - przyniosla mi sliczna biala muszelke taka jak od slimaka. Od razu poprawil mi sie humor choc nadal nie moglam przezyc rafy.
Udalismy sie na druga plaze gdzie mielismy miec kolejny nocleg. 20-30minutowa przeprawa przez dzungle z plecakami okazala sie tak wyczerpujaca - majac jeszcze w glowie swiadomosc jutrzejszego powrotu ta sama trasa bo niestety mielismy kupione bilety na powrot lodka z plazy na ktora przyplynelismy - ze nie odzywalismy sie podzas drogi prawie wcale ;) Ale wysilek zostal wynagrodzony jak tylko na miejscu poczestowali nas zimnym napojem i zobaczylismy domek z widokiem na ocean i dwoma hamakami :) I praktycznie nikogo dookola :) No zyc nie umierac tylko pieniedzmi ... no :p
A na dodatek wszedzie na okolo naszego domku bylo nic innego jak ... kolarowce! I to o wiele ladniejsze od tamtego co mo wyrzucili bo niczym nie porosniete, biale i zolte :) Jak tylko Kuba mi je znalazl to juz calkiem humor mi wrocil :)
Po niecalej minucie lezelismy juz w hamaku, za chwile poszlismy tez do wody i potem ogladac przesliczny zachod slonca :)
Na plazy bylo jeszcze wiecej korali, jeden nawet bardzo sliczny i wielki, chcialam go wziac, ale jak Kuba powiedzial ze jak spakuje go do plecaka to juz mi sie nie zmieszcza sukienki ktore mam zamiar kupic w bamgkoku to zrezygnowalam ;)
Na kolacje zebralismy sie kolo 20 a niektorzy juz wracali do domku. Po zjedzeniu i napiciu sie bylismy jednymi z ostatnich. Calkowite przeciwienstwo tamtej plazy - nie bylo tutaj siedzenia do pozna przy barze. W dzien chyba nawet muzyka tam nie leciala, slychac bylo tylko szum fal ;)
Pogryzieni przez komary wrocilismy na hamaki lecz i stamtad szybko przepedzily nas do domku.
Nazajutrz od razu po przebudzeniu przenieslismy sie na hamaki a stamtad do wody. Zjedlismy jedno sniadanie na spolke za ostatnie dolary (na wyspie nie ma bankomatu a karta tez nie mozna placic) - ale na piwa starczylo nam na dwa ;) i trzeba bylo sie zbierac bo o 15 odplywala lodka a chcielismy jeszcze pozegnac sie na drugiej plazy.
Siedzac juz przy barze i czekajac na odjazd zrobilo nam sie tak przykro ze zaczeslismy rozwazac mozliwosc zostania tu dluzej. Rzucilismy moneta ale zanim upadla wiedzielismy jaka jest odpowiedz :) Jeszcze podpowiedz Willa ze mozemy stworzyc tu rachunek i oplacic go po powrocie na lad pozwolila nam uniknac powrotu do bankomatu. Po piwku na uczczenie decyzji poszlismy sprawdzic wolne miejsca. Mieli tylko jeden domek na 2 noce ale dobre i to (dobrze przynajmniej ze te tansze bo byly tez takie za 200zl). Z poczatku myslelismy ze domek bedziemy dzielic z kims bo tak powiedzieli nam na recepcji ale po moim zdziwieniu jak dowiedzialam sie ze ma byc tam tylko jedno lozko okazalo sie ze dzielic to my bedziemy ale lazienke :)
Domek byl bardzo prosty, okragly, mial dach i lozko ale czego chciec wiecej. I przez sciany mozna bylo wlozyc rece i cos ukrasc dlatego nie rozumiem jak ktos moze cenne rzeczy zostawiac w takim domku a potem zloscic sie ze zostal okradziony.
Nie marnujac czasu poszlismy na hamaki na drzewie ktore byly pierwszy raz wolne :) Pod wieczor z kolei z polska para ktora poznalismy chwile wczesniej w barze poszlismy cos zjesc i sie napic. Opowiadali nam o swoich przygodach podczas podrozy lacznie z taka jak jechali samochodem kombi w 14 osob ale chyba to nie byla ich pora bo nawet nie dali rady doczekac az ksiezyc schowa zeby zobaczyc blyszczece zyjatka w wodzie ;)
Ta noc byla troszke przerazajaca poniewaz bardzo padalo i zastanawialismy sie czy nie zwieje nam dachu bo caly domek sie trzasl ;) Rano niestety nadal padalo tak ze nic nie bylo widac. Jak na zlosc bo akurat po dwoch dniach leniuchowania chcielismy pozwiedzac wyspe bo mozna bylo isc jeszcze na inna plaze albo latarnie (mozna bylo tez ponoc wypozyczyc rowery nie wiem po co jak tam drog nigdzie nie bylo:)).
Po sniadaniu troche sie przejasnilo wiec poszlismy do wody ale tam zlapala nas tak ogromna ulewa ze az bolalo jak krople uderzaly o plecy. Za to jakie fajne fale byly ;)
Niestety statek pelen chinczykow przyplynal i tak i caly czas do odplyniecoa statku chowali sie pod dachem baru.
My tez spedzilismy tam wiekszosc dnia bo dopiero na wieczor przestalo padac.
Po krotkiej drzemce wrocilismy do baru - bo co innego tam robic ;) i spotkalismy grupe rosjan ktorzy przejeli od Willa muzyke i puszczali swoja lupanke ale ciezko bylo sie na nich zloscic patrzac jaka im to radoche sprawia ;) W jeden wieczor w trzech z dwoma dziewczynami oproznili 5 butelek whisky :)
Nastepny dzien okazal sie szczesliwszy jesli chodzi o pogode wiec z rana po spakowaniu sie ruszylismy na latarnie. Droga przez dzungle byla dosc meczaca nie ze wzgledu na bolace nogi ale ze wzgledu na to jak ciezko sie oddycha w takiej duchocie - nie majac jeszcze wody. Spieszylismy sie tez troche bo nie znalalismy za bardzo drogi ani nie wiedzielismy ile ona zajmie a musielismy zdazyc na lodke. Po dlugich prawie dwoch godzinach dotarlismy do latarni okrazonej przez okropnie szczekajace ale jak sie okazalo nie grozne psy a widok z latarni na pewno bybly ladny gdybysmy tylko zdolali na nia wejsc - ale niestety kolo drabiny lezal martwy pies i nie chcielismy kolo niego isc. Napawawszy sie widokiem przeswitujacej wody pomiedzy drzewami (choc slyszelismy ze widok jest niesamowity i bez wchodzenia na latarnie) troche zawiedzeni ruszylismy w jeszcze bardziej - przynajmniej dla mnie - wyczerpujaca droge.
Po powrocie musielismy pozegnac sie juz ze wszystkimi i trzeba bylo wracac... pomimo tego nie bylo nam bardzo przykro bo i tak zostalismy tam dluzej niz planowalismy i na pewno jeszcze tam wrocimy. Fajnie bylo widziec ta wyspe zanim stala sie tak zaludniona i zmieniona przez czlowieka jak otaczajace ja.
Na statku moglismy wypic tylko po jednym darmowym piwie bo nie zostalo nam nic pieniedzy ;) jako jedyni tanczylismy tez z chlopakiem z zalogi ktory mial tyle energii ze tanczyl sam chyba z pol godziny ;) Niedlugo dobilismy do ladu...