Pisze to juz drugi raz, bo za poprzednim mi skasowalo... pol godziny stukania na komorce... :>
Wczoraj z rana chcielimy troche pozwiedzac Kanchanaburi, ale jest tam jakos wyjatkowo goraco i nie dalam rady dlugo chodzic. Poszlismy na slynny most na rzece Kwai, ktory - z tego co zrozumialam - byl budowany przez jencow w trakcie II wojny swiatowej. Bylo tam oczywiscie od groma turystow, a slynna kolejka na "torze smierci" to zwykla ciuchcia jadaca w ta i spowrotem po moscie (tak, wszystko musimy krytykowac ;p). Obok mostu bylo muzeum zwiazane z II wojna, wiec tam tez zajrzelismy. Ale nie zrozumielismy za bardzo jego przeslania. Wygladalo jak kupa gratow zebrana w jednym miejscu i podpisana w przypadkowy sposob. Jak podpisy byly juz po angielsku to brzmialy mniej wiecej tak: "czesci broni uzywanej podczas II wojny swiatowej w Kanchanaburi" albo "czesci statku uzywanego podczas II wojny swiatowej w Kanchanaburi" czy tez "ten samochod byl uzywany przez ludzi do jezdzenia do sklepu podczas II wojny swiatowej ... gdzie? w Kanchanaburi" :P Nie zrobilo na nas wrazenia, wiec wrocilismy do klimatyzowanego domku by chwilke odpoczac przed droga powrotna do Bangkoku.
Mielismy sie do niego dostac w 2h busem z klimatyzacja w postaci wiatraka zawieszonego przy suficie. Pierwsze czekalismy, az bus zapelni sie ludzmi, wiec juz mielismy opoznienie. 2h jechalismy, ale do granic Bangkoku. Potem jakies kolejne 2 przez sam Bangkok na dworzec autobusowy. Swiatla w Bangkoku, czego doswiaswiadczylismy juz wczesniej, sa okropne. Z zegarkiem w reku: 6min czerwone, ok. 10sek zielone, potem znowu 6min stania na czerwonym. Jakies 500m jechania, i powrotka :) Na lotnisko dojechalismy niemalze w ostatniej chwili, przy bramkach bylismy jakos 15min przed ich zamknieciem, troche zestresowani :)
Chiang Mai, ku naszemu zaskoczeniu, przywitalo nas chlodem - nareszcie! :) Po wstepnym przeczytaniu przewodnika stwierdzilismy, ze jednak rezygnujemy z wykupienia 3dniowego trekkingu po gorach, poniewaz moze sie on okazac niewart ceny i robiony pod turystow. Zarzad parkow narodowych w Tajlandii pozwala na rezerwowanie domkow w parkach przez internet i tak tez zrobimy, wiec jutro postaramy sie dostac do parku Doi Khun Tan i zostaniemy tam dwa lub trzy dni.
Po zameldowaniu sie w hotelu wyruszylismy na poszukiwanie piwa :) Dziewczyna spotkana na ulicy polecila nam bar w centrum, ktory byl calkiem fajny i mial smaczne jedzenie, ale lokal obok byl lepszy, bo mial muzyke na zywo. Po wypiciu popularnych tutaj kubelkow drinkow chcielismy pojsc dalej poszukac noclegu na nastepny dzien, ale zatrzymala nas muzyka wlasnie w tym lokalu obok. Grala rockowa kapela kawalki Guns'n'Roses, AC/DC, a na moje zyczenie nawet zagrali Rape Me Nirvany :) a na zewnatrz byl pokaz z ogniami. Po koncercie chcielismy wychodzic, ale w lokalu odbywala sie akurat impreza z okazji Halloween i organizowali rozne konkursy - nie trzeba bylo dlugo Kube namawiac, by wszedl na scene :) Zadaniem bylo wypicie jakiegos ostrego drinka - kto pierwszy, na dnie ktorego bylo cos dziwnego do zjedzenia. Nie mamy pojecia kto wypil pierwszy, ale prowadzacy wybral Kube i takim sposobem Kuba wygral 14letni rum (nie wiem czy przy rumie tez jest zasada: im starszy tym lepszy). Po tym byl koncert kolejnego zespolu skladajacego sie z samych kobiet, gdzie wokalistka byla z Australii. Dziewczyny fajnie dawaly rade i na koniec nawet kupilam od nich koszulke :) W Tajlandii chyba nie wiedza co to jest pogo, ale nauczylismy ich :> Po koncercie na scene wszedl kolejny zespol, ale ze smutkiem stwierdzilismy, ze czas wracac, a w hotelu okazalo sie, ze jest juz 2 w nocy :)
Dzis z rana wymeldowalismy sie z hotelu i pojechalismy do centrum tam szukac noclegu i w taki sposob znalezlismy pokoj za 20zl z wiatrakiem (tak samo dobry jak klima ;p).
Chiang Mai jest dosc spokojnym miastem i tak samo jak w Bangkoku pelno tutaj swiatyn, wiec chyba tutaj lepiej bedzie je zwiedzac. Nie ma tak duzo ludzi, a wyobrazcie sobie zapach w swiatyniach, gdzie 200 spoconych osob wchodzilo na bosaka i siadalo na ziemi, by podziwiac swiatynie... :)