Dzis sie dosc wyspalismy i razem z nowymi znajomymi - Jana i Christian - zjedlismy sniadanie. Oni chcieli wracac do Bangkoku tego samego dnia lecz my chcielismy uniknac noclegu tam - jutro mamy stamtad autobus do Siem Reap w Kambodzy o 9 rano. Stwierdzilismy ze znajdziemy tu nocleg - co bylo bajecznie proste - i wyjedziemy rano.
Wynajelismy skutery i to okazalo sie dobrym posunieciem bo jezdzenie rowerami w taki upal przez taki ruch byloby okropne. Pani w wypozyczalni byla bardzo pomocna i poradzila nam jechac do Bangkoku o 5 bo pomimo ze autobus ma jechac nie cale 2h to mozemy nie zdazyc na 9 przez korki. No to trzymajcie kciuki zebysmy zdazyli bo juz zaplacilismy za bus ;)
Zaznaczyla nam tez na mapie swiatynie warte zobaczenia ale nie mielismy sil na wszystkie, bo ... wszystkie wygladaja tak samo! :p i Niemcy maja takie samo zdanie wiec nie jestesmy jedyni :p (a nie lubilam niemczorow do tej pory :p) Powoedzieli nam tez ze po swiatyniach Angkor Wat w Kambodzy to wyglada biednie wiec moze dobrze ze robimy to w odwrotnej kolejnosci.
Tutaj jezdzilo sie prosciej niz w Chiang Mai chociaz Niemcy chyba byli troche zestresowani bo wczesniej nie jezdzili po ulicy pelnej aut.
W jednej ze swiatyn odwiedzajacy chyba kupowali szaty dla Buddy i mozna bylo je podac obsludze ktora unierala w nie posag. Cos w rodzaju darowizny.
Nastepnie pojechalismy na floating market czyli bazar na / naokolo rzeki. Byli wiele ciekawych rzeczy i dziwnego jedzenia z ktorego odwazylam sie sprobowac tylko pieczonego na slodko ryzu bo to rozpoznalam a reszta nie miala angielskich podpisow a sprzedawcy nie bardzo potrafili tlumaczy :)
Kupilismy nawet kosmetyki od chlopaka ktory bardzo byl przejety tym ze cos sprzedaje :)
Kolo marketu pierwszy raz widzielismy dzikie zwierzeta i utwierdzilismy sie w przekonaniu ze dobrze zrobilismy nie jadac na zadne przedstawienia ani do parku zwietrzat. Byly slonie, bardzo piekne i poterzne zwierzeta, jednak wszystkie przypiete lancuchami do ziemi mogly poruszac sie tylko jakies pol metra a wiecej dopiero jak ktos wykupil przejazdzke na nich w ta i apowrotem za kosmiczna cene. Byl tez tygrys ktory wygladal na ledwie zywego bo nawet nie byl w klatce i w ogole sie nie ruszal. Lezal na chodniku i za 20zl mozna bylo sobie zrobic zdjecie z jego pyskiem na kolanach. Zrezygnowalismy.
Dalej byly kozki ktore byly bardzo ruchliwe i mozna bylo zaplacic za napijenie ich. Z poczatku nie chcac popierac takie traktowanie zwierzat (bylo ich z 10 w malutkiej zagrodzie) nie zgodzilam sie ale jak zobaczylam jak spragnione sa to zmieklam ;) Kupilam butelke i niemal wyrywaly mi ja z reki :)
Mozna bylo tez nakarmic butelka ryby co bylo dosc dziwne :p
Dalej chcielismy zobaczyc slawne miejsce - twarz buddy wsrod korzeno drzew. Byla o wiele mniejsza niz spodziewalismy sie po zdjeciach, a miala moze 40cm. Niemcy tez nie byli tym zachwyceni i chyba wieksze wrazenie zrobila czarna wiewiorka na drzewie :p
Wrocilismy wiec cos zjesc i nasi kompani oddali skuter by wrocic do Bangkoku pociagiem. Pociagi tu spozniaja sie bardzo i jada o wiele dluzej niz powinny ale za to sa baaaardzo tanie. Za 80km do Bangkoku placi sie 2zl. Szkoda ze my nie mozemy sobie pozwolic na takie opoznienia.
Jedlismy jakies nowe danie ktore bylo o dziwo bardzo dobre ale oczywiscie nie pamietam juz nazwy. My wzielismy nie ostre i ledwo zjadlam a oni wzieli ostre i nie chce sobie wyobrazac jakie bylo :p nauczyli nas tez jak jest po tajsku "nie ostre" ale po co to pamietac ... no i nie pamietamy a przydaloby sie bo ich "nie ostre" jest jak dla bas "w cholere ostre" ;)
My chcielismy jeszcze jechac na jedna swiatynie pod ktora mial byl ladny widok na zachod slonca ale musielismy oddac skuter przez 18 i nie bylo mozliwosci oddac go rano. Chcielismy wiec wziac taksowke tam ale bylo jeszcze troche czasu do zachodu, usiwdlismy wiec na piwie ;) I tak siedzimy do tej pory ale Kuba usprawiedliwia nas ze i tak sa chmury wiec ni lc bysmy nie widzieli :p