Dzis z rana opuscilismy nasz ulubiony Bangkok w ktorym po raz ostatni (jak na razie, bo przeciez jeszcze tam wracamy) probowali nas naciagnac. W hotelu pytali gdzie jedziemy dalej i taksowke zamiast na dworzec autobusowy chcieli nam zamowic do samego Kanchanaburi ktore jest ok 100km dalej. Tak naprawde prawie do konca nie wiedzielismy gdzie nas taksowkarz wiezie bo byl malo rozmowny a podroz trwala jakies 30-40min ale na szczescie zawiozl nas na autobus :) Na koniec jeszcze chcielismy go zapytac jak dlugo sie z dworca na lotnisko (bo jutro ta trase bedziemy robic) a ten bez slowa ruszyl i malo zawalu nie dostalismy ze on nas nie rozumie i ze nagle na lotnisko jedzie ale na szczescie tylko przestawial samochod. Zreszta to byl pierwszy taksowkarz ktory wlaczyl taksometr, zaden inny nie chce i wszyscy za cene wyjsciowa krzycza 300baht i da sie to zbic max do 200 za jakakolwiek trase. A tutaj za prawie 40min jazdy zaplacilismy 150.
Dojechalismy do Kanchanaburi bez zadnych problemow a autobus byl ku naszemu zdziwieniu lepszy niz te na Ukrainie, mial klime i nawet zimna wode ze slomka zdawali :)
W kanchanaburi oprocz tuk rukow popularne sa samochody z paka i dwiema laweczkami gdzie zmiesci sie nawet 10 osob albo motorowery do ktorych z boku doczepiona jest laweczka na kolkach. Dojechalismy wiec na pace do hotelu, ku naszemu zdziwieniu tez z basenem (z ktorego mozna korzystac nawet w nocy - nie to co w bangkoku :p) ktory jest zaraz kolo wejscia do naszego domku (tak, mamy domek! iii :p). Tutaj jest jakos wyjatkowo duszno, bo nawet stojac cieklo z nas ciurkiem. Nie wiem czy kiedykolwiek przyzwyczaimy sie do tego upalu ;) Od razu wrocilismy sie na dworzec zeby pojechac na wodospady Erawan Falls ale niestety nastepny autobus byl dopiero za godzinie a jak sie okazalo wodospady zamykaja o 16 wiec nie moglismy czekac. Pojechalismy wiec na pace a kierowca poczekal na nas az obejdziemy wodospady.
Jakie Erawan Falls sa widac na zdjeciach :) Maja 7 poziomow i w kazdym mozna sie kapac ale kawalek czasu zajmuje przejscie z jednego do drugiego poziomu. Mialo to byc 1,5km do samej gory a jak sie okazalo szlismy 2h z przerwami na zdjecia i krotkie kapiele, doszlismy do poziomu 5 i niestety juz byla 16 i trzeba bylo wracac. Ale z tego co widze na google to 6 i 7 nie rozni sie za bardzo od pozostalych :p Glowna atrakcja wodospadow byl ogrom ryb, lacznie z takimi malymy, ktore obgryzaja z nog martwy naskorek (a w salonach spa ludzie za to placa :p). Niby nie bolalo ale ciezko bylo sie przemoc by wejsc do wody gdy cos przyssiewa sie do nogi ;)
Woda byla przyjemnie zima ale kapiel przy wodospadzie wcale nie tak prosta jakby sie wydawalo bo sila spadajacej wody uniemozliwiala plyniecie w kierunku wodospadu a pryskajaca woda oddychanie (albo po prostu my takie mieczaki bo niektorzy podplywali pod sam wodospad :p). Byly tez malpy ktore w ogole nie baly sie ludzi, pewnie dlatego ze ci mimo zakazu karmili je.
Po powrocie poszlismy do polecanej knajpy Apple's Retreat gdzie zjedlismy jak dotad najlepsze tajskie jedzenie: kurczaka na patyku z sosem, smazone wafle ryzowe w sosie i pieczone banany w ... sosie :p
No i na wieczor kapiel w basenie :) Jutro jesli basen nie bedzie nas kusil pozwiedzamy jeszcze miasto i niestety nieprzewidziajie wczesnie musimy wracac bo mamy samolot z Bangkoku a jak sie okazalo dostac sie z dworca na lotnisko nie jest tak prosto i w godzinach szczytu moze to zajac nawet 2h...
A teraz, na zdrowie ;)